Przyszedł kolejny sezon motocyklowy 2009 i nadszedł czas na następną wyprawę motocyklową. Tym razem trasa zaplanowana została z rozmachem. Do Włoch nad jezioro Garda przez Słowację i Austrię. Następnie w kierunku Francji pod Mont Blanc. Kolejny etap to Szwajcaria, jeszcze raz Włochy (górami), Austria i kierunek dom – część ekipy w kierunku Zamościa, a druga połowa do Brna na wyścigi motoGP.
W wyprawie udział wzięli:
Ja – Sasza (Kawasaki ZX-6R)
Grzesiek (Honda Varadero)
Grzesiek (Honda CBR 1100 XX)
Mariusz (Honda VFR)
Edi (Suzuki GSX-R 1000)
Artur (Yamaha TDM 850)
i Jurek (Suzuki Hayabusa)
czyli ten sam skład co rok temu
Trasa nieznacznie uległa modyfikacjom z uwagi na ograniczoną ilość dni na pokonanie takiej trasy. Powiem tylko, że z planów wypadła nam tylko Francja. Ale po kolei:
Zaczęło się od planowania pakowania na tygodniowy wyjazd. Tym razem ograniczyłem się do tylnej torby na siodełko tylne oraz plecaka, gdzie prawie całą przestrzeń zajmował aparat (z uwagi na jakość zdjęć niezbędna była lustrzanka) i kamera wideo. Wziąłem też przeciwdeszczówkę i namiot, który dzięki uprzejmości Grześka (Varadero), znalazły miejsce na jego pojemnym sprzęcie. Zrezygnowałem z torby na bak, co było strzałem w dziesiątkę (można było pochylić się przy większych prędkościach i chociaż trochę schować za szybką oraz nie trzeba było ciągle zdejmować i zakładać torby przy tankowaniu, które odbywało się dosyć często).
Do wyprawy trzeba było odpowiednio się przygotować, czyli na pierwszy ogień poszły opony do wymiany (Dunlopy Qualifiery II spisywały się rewelacyjnie).

Oczywiście przed wyjazdem fotka licznika na start:

Zbiórka jak rok temu na Stacji Statoil o godz. 6.30 w niedzielę 9 sierpnia. Jak przybyłem na stację, wszyscy byli już na miejscu


O godzinie 7.00 byliśmy w Zwierzyńcu u Jurka (Hayabusa).


Tam zostaliśmy ugoszczeni kawą na rozbudzenie i wyruszyliśmy w kierunku granicy ze Słowacją w Barwinku kierując się na Bratysławę i Wiedeń.
Jeszcze tylko fotka opony przed wyprawą i w drogę

Po drodze ok. godz. 8.40 krótki postój przy Makro w Rzeszowie, celem zakupu kamizelek odblaskowych (nie wszyscy mieli, a w Austrii są obowiązkowe)

Bliżej granicy znowu krótki postój, gdzie zaczekaliśmy na kolejnego towarzysza podróży – Artura (Yamaha TDM).


Przed 11-ą byliśmy na granicy w Barwinku.

Tankowanie do pełna i ups... Honda VFR Mariusza nie odpaliła. Okazało się, że padł akumulator (który był już wcześniej przeładowany przy uszkodzonym regulatorze napięcia). Na szczęście byliśmy jeszcze w Polsce, niedaleko od miejsca zamieszkania Artura (TDM).


Artur wykonał kilka telefonów i przy uprzejmości jego kolegi (który wyjął aku ze swojego sprzętu) oraz swojej małżonki (która przywiozła akumulator na miejsce naszego postoju) mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Następny postój na Słowacji. Tankowanie i mała przerwa na uzupełnienie płynów i krótki odpoczynek, bo było dosyć gorąco.





Zbliżaliśmy się już do Bratysławy ok. 18.20, gdzie zatrzymała nas mała awaria w Suzuki Hayabusa Jurka. Okazało się, że oberwała się obejma trzymająca tłumik lewy (jak się okazało wcześniej już spawana).


Szybka naprawa, prawie jak w pit stopie i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę

W związku z tym, że zrobiło się późno, nasze plany dotarcia za Wiedeń spaliły na panewce. Postanowiliśmy poszukać campingu w Bratysławie. Dzięki nawigacji Grześka (Varadero) nie było z tym problemu. Postanowiliśmy nie rozbijać namiotów, tylko wynajęliśmy dwa 4-osobowe domki drewniane aby przespać nockę. Po całym dniu jazdy zasłużony odpoczynek przy zimnym słowackim piwku.


A później zasłużony odpoczynek


A motocykle zaparkowane przy domkach cierpliwie czekały następnego dnia

Na drugi dzień w poniedziałek zastała nas ładna pogoda (było dosyć ciepło i co najważniejsze sucho)

Już wszyscy zaczęli się przebudzać


Szybka fotka stanu tylnej opony ( i mały retusz



I nadszedł czas na śniadanie. Gorący kubek z samego rana był rewelacyjny. Grzesiek (Honda XX) złapany na pilnowaniu aż zagotuje się woda.

W takich domkach spaliśmy (bez rewelacji, ale przynajmniej nie było zachodu z rozkładaniem i składaniem namiotów).

Mocowanie tłumika w Hayabusie naprawione na dalszą drogę

Trzeba było zbierać się w dalszą drogę


Po drodze już w Austrii, następna przerwa na tankowanie i krótki odpoczynek oraz wspólna fotka


I mały retusz

Powoli zbieramy się w dalszą drogę

Jurek (Hayabusa) zamyślony

Grzesiek (Varadero) łapie się za głowę


Edi czyści szybkę kasku

Na podjeździe na stacji paliw zauważyliśmy niezłych rozmiarów ćmę

Po szybkiej autostradowej jeździe czas na odpoczynek na parkingu w Austrii (na odcinku ok. 150 km zamieniliśmy się z Edim na sprzęty i miałem okazję przetestować Suzuki GSX-R 1000. Muszę powiedzieć, że elastyczność silnika i zapas mocy powala na kolana. Ja w swojej Kawie przy 160 km/h mam ponad 9000 obr/min, a Suzi na spokojnie coś ponad 5000. Chyba następny sprzęt to będzie jakiś tysiączek





Jest już godz. 15-a. Jesteśmy już we Włoszech, oczywiście na tankowaniu i odpoczynku.


Wspólna fotka

I w dalszą drogę.
Pod wieczór wreszcie dotarliśmy do zaplanowanego celu tj. nad jezioro Garda we Włoszech. Po znalezieniu campingu (co wcale nie było łatwe, nie wiedzieć czemu na wielu campingach nie życzą sobie motocyklistów





Było gorąco, więc ok. 10-ej część ekipy znalazła ochłodzenie w wodzie jeziora Garda


Przed 24-ą czas na spanie, aby wypocząć przed następnym dniem na 2 kółkach


Okazało się, że mój namiot był największy, za to miałem sporo miejsca na spanie i bagaż

We wtorek rano przed godz. 7-ą pobudka, szybkie śniadanie, składanie namiotów i pakowanie się w dalszą drogę



Po drodze jeszcze we Włoszech przerwa na tankowanie i pyszne włoskie espresso z rogalikiem




Słońce prażyło niemiłosiernie. Po drodze (Włochy) zatrzymaliśmy się jeszcze nad jeziorkiem na chwilę odpoczynku połączoną z ochłodzeniem się pysznymi lodami





Edi odpoczywał w cieniu pod drzewem

Niedługo później dojechaliśmy do granicy ze Szwajcarią. Na granicy od razu zapytali nas o winietki na autostrady (niestety wjeżdżaliśmy zaraz na szwajcarską autostradę). Nie było wyjścia i każdy z nas musiał wydać po 30 euro na półroczną winietkę (na krótszy okres czasu niestety nie ma).
Słońce nadal ostro przygrzewało. Zatrzymaliśmy się już w Szwajcarii na tankowanie, małe zakupy i odpoczynek połączony z konsumpcją.




Kolejne tankowanie i wypłata franków z bankomatu przy stacji benzynowej

Po chwili zjechaliśmy już z autostrady i ruszyliśmy w góry w kierunku San Gottardo. I od razu piękne widoki i śnieg.




Wspólne fotki na górze



Pamiątkowe fotki przy Kawie


A takie były widoki z góry


Ninja i Hayabusa na tle szwajcarskich gór

Spojrzenie na licznik kilometrów, ile to już nakręcone od wyjazdu

Nadal San Gottardo, na szczycie przy jeziorze chwila oddechu i oczywiście sprzęt foto i video w użyciu.





Na dół zjechaliśmy starą górską brukowaną i krętą drogą (na szczęście było sucho)







Widząc śnieg przy drodze, nie mogliśmy się nie zatrzymać i odmówić sobie małych szaleństw i wygłupów.








Krótki postój przy wodospadzie

I piękne widoki z góry


Ok. 18-ej zjechaliśmy już z gór, aby poszukać fajnego campingu. Przy ulicy napotkaliśmy Hotel Astoria z restauracją – jak wskazywało oznaczenie Biker Point. Jednak po kolacji i piwku w tymże miejscu okazało się, że ceny nie są raczej dla bikerów.

Niedaleko znaleźliśmy przytulny niewielki camping w otoczeniu gór. Znowu trzeba było rozstawić namioty i rozpakować się.



Po kolacji, ok. 20.20 wyruszyliśmy na spacer celem zorientowania się w okolicy

Wspólna fotka na tle skansenowskich domków

Grzesiek (Honda XX) miał chęć poszaleć na nartach


Na szwajcarskich drogach widok pięknych sportowych samochodów to nic niezwykłego. Nie mogłem oprzeć się aby nie przyjrzeć się Fordowi Focusowi RS



W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Biker-Point na kolację.

Mariusz (VFR) nie mógł nie przymierzyć się do starej VFR-ki wyeksponowanej przy ulicy

Postanowiliśmy przenocować dwie noce w Szwajcarii. W środę rano pobudka przed godz. 8.00. Charakterystycznym dźwiękiem i w dzień i wnocy były dzwonki, które przywiązane były do krów przebywających na łąkach. Ciągle coś nam w uszach dzwoniło





Obok nas mieszkał Szwajcar. Przyjechał camperem z przyczepką. Jak się później okazało, w przyczepce miał niezły sprzęt – przerobioną na trajkę Hondę GoldWing. Po prostu wyjechał z przyczepy, nałożył skórę i pojechał w góry. Takiemu to dobrze.


I w trasę (tym razem bez bagaży – można więc było trochę powinklować)
Piękne górskie widoki (w tle lodowiec i kręte trasy)







Oczywiście wspólna fotka

I własna fotka pamiątkowa

Ja i Jurek na tle lodowca

Ruszyliśmy dalej, ale piękne widoki co chwila kusiły nas aby zatrzymać się i pstryknąć fotkę












Ok. godz. 12-ej przyszedł czas na drugie śniadanie. Zatrzymaliśmy się przy trasie, gdzie jedząc i odpoczywając ciągle wzrok chodził nam na lewo i prawo śledząc przejeżdżające motocykle.


Tylna opona w Kawie już lekko przytarta na bokach


I dalej w drogę, lewo, prawo, lewo, prawo, dwójka, trójka, redukcja do jedynki i ogień w górę..... ech piękna jazda. W międzyczasie dotankowanie do pełna

i po niedługim odcinku drogi, chwila przerwy na ładne fotki
















Motocykle grzecznie czekają na swoich jeźdźców, hehe


A Mariusza (VFR) chyba ktoś wpuścił w kanał


Wszyscy spoglądamy na stromą ścianę skalną, na której wspinają się śmiałkowie


Każdy pozował wraz ze sprzętem







I jeszcze jedna fotka

Czas na zjazd w dół i powrót na camping. Po drodze na dół zgubił nam się Jurek (Hayabusa) i przystanęliśmy przy drodze na stacji z nadzieją, że jakoś nas znajdzie.



Jurek, jako wprawiony podróżnik z zawodu, szybko nas znalazł.
Wjechaliśmy jeszcze na szczyt góry, gdzie jak zwykle trzeba było pstryknąć fotki






Kawa też ślicznie wyglądała na wysokościach w pełnym słońcu

I mały retusz

Po całym dniu jeżdżenia i zwiedzania, ok. 18-ej wróciliśmy na camping na kolację.


I tego wieczoru odbyło się oficjalne przekazanie whisky przez Grześka (Honda XX) na ręce Jurka (Hayabusa) – wg wcześniejszego zakładu






Jeszcze widok sprzętów czekających w pogotowiu na następny dzień


A licznik wskazywał już

Cały dzień w kasku ładnie formuje fryzurę. Na przykładzie Grześka (Honda XX) tak to wyglądało


A po kolacji rozpoczęły się przymiarki do sprzętów. Niektórzy chcieli sprawdzić jaką to super wygodną pozycję ma kierowca i pasażer na Kawasaki, a może chodziło tu o wspólne przytulanie ?:)


Były też przymiarki do X-a


Następnego dnia w czwartek rano rozpoczęło się składanie namiotów i wymarsz w dalszą drogę




Po drodze tankowanie przy autostradzie (nadal akcja toczy się w Szwajcarii) oraz kawa i coś na ząb do kawy.



Na tej stacji zamieniłem się z Jurkiem na sprzęty i miałem okazję przetestować Suzuki Hayabusa. Już przy zakręceniu rozrusznikiem i odpaleniu sprzętu czuć różnicę między 600-ką a motorem o pojemności 1300 ccm. Na trasie moc i elastyczność silnika powala na kolana. Lekki ruch prawą ręką i na liczniku jest już 2…. No dobra nie powiem dokładnie ile. No i pozycja kierowcy dużo bardziej wygodniejsza niż na moim bzyku.
Tego dnia wyruszyliśmy w kierunku Włoch na przełęcz Stelvio.
Po drodze chwila przerwy


Rzut okiem na opony
Moja tylna

I tylna Ediego (GSX-R 1000)

Jechaliśmy drogami, że często widoki i winkle zapierały dech w piersiach. Znowu chwila przerwy na sesję zdjęciową.







Jeszcze w Szwajcarii zatrzymaliśmy się w miasteczku przy sklepie na małe zakupy połączone od razu z konsumpcją


I wreszcie dojechaliśmy do Włoch pod przełęcz Stelvio. Tam rozbiliśmy się na campingu w pięknym otoczeniu gór i lodowca.





Wieczorem tradycyjnie piwko i kolacja






Całą drogę Grzesiek (Honda XX) wspominał o prosciutto i wreszcie jego słowa się spełniły i na kolację spróbowaliśmy tego włoskiego specjału


Tak wyglądało nasze miejsce biesiadowania. Wszystko lepiej smakowało w takim otoczeniu górami


A jutro mieliśmy ruszyć na przełęcz Stelvio. Na widokówce widać jak pięknie i jakie widoki czekały na nas następnego dnia

Jeszcze pamiątkowa fotka na tle lodowca

I na nasz camping

Na jednym kółku też można było poszaleć


Wspólna fotka do albumu

A wieczorem wyruszyliśmy na małą przechadzkę po okolicy, a za nami przepiękne widoki




Akurat znaleźliśmy bankomat i kto potrzebował kasy mógł skorzystać

Po przechadzce pora spać. W nocy zaczęło robić się nieciekawie. Zerwał się wiatr i już myśleliśmy, że pofruniemy z namiotami, ale na szczęście ucichł lecz zaczęło padać. Nie było tragicznie. Rano było jeszcze mokro, ale jak ruszyliśmy w trasę to drogi były suche.
Czwartkowy poranek ok. godz. 8.00

Motocykle całe mokre


Ale widoki takie same


Wspólne śniadanie (przydał się firmowy kubek KBM



I po zaliczeniu dziesiątków super krętych zakrętów i agrafek wjechaliśmy na Stelvio











A świstak siedzi i zawija w te sreberka


Oczywiście każdy musiał mieć fotkę









I wspólna fotka pamiątkowa

Oraz naszych motocykli

Tak wyglądała trasa, którą wjeżdżaliśmy, a później zjeżdżaliśmy na dół







Oczywiście nie mogło zabraknąć fotki na śniegu na wysokości 2790 m npm.


Dwa Alpinestarsy pozują do zdjęcia


Na nartach też można było pojeździć



Ja nie mogłem oprzeć się tym pomarańczowym okiennicom (pasującym pod kolor motocykla)

Potwierdzenie wysokości na nawigacji Grześka (Varadero)

Na szczycie, przy świeżym górskim powietrzu, przepyszna była kawa i strudel serwowane w kawiarni. A Słońce ładnie grzało.




Zamiast motocykli czy samochodów, można było wspiąć się na 2800m nmp również na rowerach (zapewne niezły wysiłek jechać ok. 12 km pod górę)

Po kawie na górze zjechaliśmy na dół na sesję zdjęciową






Po zaliczeniu Stelvio ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem kierunek na Timmelsjoch (po włosku Passo del Rombo) – następny szczyt górski pomiędzy Austrią a Włochami.
Przed wjazdem na Timmelsjoch jeszcze przerwa na zakupy i szybki posiłek

